Forum Forum Apokalipsy Strona Główna
 Forum
¤  Forum Forum Apokalipsy Strona Główna
¤  Zobacz posty od ostatniej wizyty
¤  Zobacz swoje posty
¤  Zobacz posty bez odpowiedzi
Forum Apokalipsy
2012 - New World Order - Zjawiska nadprzyrodzone - Ezoteryka - Rozwój Duchowy - UFO - Nauka
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie  RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 
 
Dziwne opowieści
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 9, 10, 11 ... 17, 18, 19  Następny

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Apokalipsy Strona Główna -> Dział archiwalny ( Forum Apokalipsy ) Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Dziwne opowieści
Autor Wiadomość
Azazel
Forumowicz.
Forumowicz.



Dołączył: 10 Gru 2005
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/2

PostWysłany: Śro 14:17, 28 Gru 2005    Temat postu:
 
Niedawno..może z 5-6 miesięcy temu miałem takie dziwne doświadczenie.
Leżę sobie w łóżeczku zaśnąłem w nocy budzi mnie ból w klatce piersiowej tak jakby ktoś na mnie stał albo mocnu uciskał rękami,
nazajutrz patrze i :OOOO miałem na klatce piersiowej siniaki.... w kształcie dłoni ;/ Możecie wierzyć lub nie.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
oceanborn
Forumowicz.
Forumowicz.



Dołączył: 23 Lis 2005
Posty: 557
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/2
Skąd: Ełk

PostWysłany: Śro 15:04, 28 Gru 2005    Temat postu:
 
Bardzo możliwe Nita! słyszałam już kiedyś o czymś takim..



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
xiw
Forumowicz.
Forumowicz.



Dołączył: 21 Gru 2005
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/2
Skąd: Legnica

PostWysłany: Nie 22:36, 01 Sty 2006    Temat postu: Re: Moja dziwna historia
 
Dominik napisał:

Chciałbym opowiedzieć taką dziwną historię która przydarzyła mi się dobre parę lat temu, byłem wtedy jeszcze mały i pamiętam że spałem akurat wtedy z mamą w jednym pokoju.

Otóż ze snu wybudziły mnie jakieś niezwykle głośne szmery, obudziłem się i zobaczyłem że telewizor jest włączony (Nie było wcale żadnego programu tylko zakłócenia) a głośność jest ustawiona na 100% (Pomyślicie pewnie że ktoś zasnął z pilotem przygniótł go podczas snu i się włączył). Wcale nie! Przed pójściem wszystkich w kimono telewizor został wyłączony a pilot leżał sobie grzecznie na stole. Nie wiem jak to się stało że telewizor został włączony a głośność została ustawiona na 100%. A wy co o tym sądzicie?



Awaria telewizora być może, wiem bo mój tato naprawia takie sprzęty. Aczkolwiek to niemusi byc awaria. :-)



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
xiw
Forumowicz.
Forumowicz.



Dołączył: 21 Gru 2005
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/2
Skąd: Legnica

PostWysłany: Pon 14:36, 02 Sty 2006    Temat postu:
 
Czas na moją dziwną historię. Wydażyło się to w roku 2005, na początku lata. Zaczynał się ładny słoneczny dzień, obudziłem się w domu już nikogo nie było. Zostałem tylko ja i mój pies Kiler. (Zostałem w domu bo miałem już zdaną maturę i wcześniejsze wakacje) Poszedłem do toalety za potrzebą idąc nie zauważyłem nic nadzwyczajnego. Wracając z kibelka w kuchni przemknoła postać, jakby cień. Zdziwiłem się troche, WTF? poszedłem aby zobaczyć co to. Niewiem czemu to zrobiłem jakiś głupi odruch, troche się bałem. doszedłem do korytarza gdzie zastałem tylko mojego psa. Wpatrywał się w jeden punkt i trząs się tak jak ja gy dostaje ataku epilepsji (padaczki). To było jedno z niewielu moich przeżyć niewyjaśnionych.

A co do zjechanej psychiki przez takie coś to bardzo często mam uczucie że mnie ktoś/coś obserwuje i przechodzą mnie ciarki. Kupela tłumaczyła mi to początkami schizofremii.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
ADRIA
Forumowicz.
Forumowicz.



Dołączył: 20 Lis 2005
Posty: 299
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/2

PostWysłany: Pon 16:09, 02 Sty 2006    Temat postu:
 
Raz budząc się rano miałam całą podrapaną twarz-dziwne bo śpiąc nic nie czułam i nic z tym związane mi się nie śniło Shocked



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
xiw
Forumowicz.
Forumowicz.



Dołączył: 21 Gru 2005
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/2
Skąd: Legnica

PostWysłany: Pon 19:17, 02 Sty 2006    Temat postu:
 
a masz kota lub innego takiego zwierza?



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
ADRIA
Forumowicz.
Forumowicz.



Dołączył: 20 Lis 2005
Posty: 299
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/2

PostWysłany: Pon 21:53, 02 Sty 2006    Temat postu:
 
Nie mam żadnego zwierzaka, ale ale zastanawiam się jeszcze nad jednym może to był szczur albo mysz..dziwne i nic bym nie poczuła?



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
sfinks
Forumowicz.
Forumowicz.



Dołączył: 18 Paź 2005
Posty: 1644
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/2

PostWysłany: Pon 22:02, 02 Sty 2006    Temat postu:
 
Jest takie powiedzonko " o czym w dzień się myśli to się w nocy przyśni" Może nielubisz swojej twarzy i podrapałaś się sama podświadomie.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
KoMbAtAnT
Forumowicz.
Forumowicz.



Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/2
Skąd: Piekary Śląskie

PostWysłany: Pon 22:04, 02 Sty 2006    Temat postu:
 
A ja dzis pilnowalem (ochrona) oddzial w bytomskim szpitalu, gdzie w sylwka poszlo z dymem pol oddzialu, 3 osoby smiertelne i 20 zatrutych tlenkiem wegla. (bylo ostatnio glosno o tym w wiadomosciach. W tym oddziale niegdys znajdowalo sie hospicium dla osob ktore umieraly. Gdy zostalem sam z 1 pracownikiem zabezpieczajacym drzwi uszlyszalem kroki na korytarzu... on tak samo, a na pietrze oprucz nas nie bylo zywego ducha.... Kroki stukoty etc. brrr do teraz mam dziwne uczucie i pachne spalenizna jak wedzonka ;/

Pozdrawiam



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
ADRIA
Forumowicz.
Forumowicz.



Dołączył: 20 Lis 2005
Posty: 299
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/2

PostWysłany: Pon 22:15, 02 Sty 2006    Temat postu:
 
sfinks napisał:

Jest takie powiedzonko " o czym w dzień się myśli to się w nocy przyśni" Może nielubisz swojej twarzy i podrapałaś się sama podświadomie.



Raczej to niemożliwe, bo nigdy co do swojego wyglądu nie miałam nic do 'zarzucenia'



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
sfinks
Forumowicz.
Forumowicz.



Dołączył: 18 Paź 2005
Posty: 1644
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/2

PostWysłany: Pon 22:16, 02 Sty 2006    Temat postu:
 
To może złośliwe koleżanki. Bo byłoby to rzeczywiście dziwne



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
xiw
Forumowicz.
Forumowicz.



Dołączył: 21 Gru 2005
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/2
Skąd: Legnica

PostWysłany: Wto 10:41, 03 Sty 2006    Temat postu:
 
A może lubisz podświadomie robić sobie krzywde?



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
pistacja
Forumowicz.
Forumowicz.



Dołączył: 20 Paź 2005
Posty: 146
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/2

PostWysłany: Wto 11:37, 03 Sty 2006    Temat postu:
 
Przedstawiam wam moje ulubiona opowiesc:

część 1

Przed swoim doświadczeniem śmierci klinicznej Howard Storm, profesor sztuki w Uniwersytecie Północnego Kentucky nie był człowiekiem zbyt miłym. Był zdeklarowanym ateistą, wrogiem wszystkich religii i osób je praktykujących. Nic nie sprawiało mu już radości i często starał się przemocą wywierać wpływ na ludzi wokół siebie. Wierzył tylko w to co mógł zobaczyć, dotknąć i w to co mogło być udowodnione naukowo. Uważał, że świat materialny jest jedyną istniejącą formą bytu. Uważał, że wszelkie formy kultów religijnych wymyślono tylko po to by mamić i oszukiwać ludzi.

1 czerwca 1985 roku, w wieku 38 lat Howard Storm doświadczył śmierci klinicznej z powodu perforacji żołądka i jego życie od tej chwili odmieniło się na zawsze. Odmieniło się do tego stopnia, że zrezygnował z funkcji profesora na uniwersytecie i wstąpił do seminarium teologicznego. Poniżej przedstawiono wspomnienie przeżycia śmierci klinicznej Howarda Storma.

Zaproszenie od dziwnych ludzi

(Howard Storm podczas agonii)

Zmagałem się z własnymi emocjami próbując pożegnać się z żoną. Jedyne co byłem w stanie powiedzieć jej wtedy to to, że ją kocham. Emocje jakie mną wtedy targały nie pozwalały mi na nic innego.

Poczułem jakby odprężenie zamykając jednocześnie oczy i czekałem na koniec. Czułem, że to było właśnie to. Całkowite zaciemnienie, wielka nicość, sen z którego już się nie budzisz, koniec istnienia. Miałem absolutną pewność, że poza tym życiem nie ma już niczego - zgodnie z moim wyobrażeniem tak właśnie pojmowali rzeczywistość ludzie inteligentni i rozsądni. Coś takiego jak modlitwa nie przyszło mi nawet do głowy. Nigdy nie myślałem o takich rzeczach a jeżeli nawet kiedyś wspominałem imię Boga to tylko jako przekleństwo.

Na jakiś czas straciłem przytomność. Trudno mi określić jak długo mogło to trwać ale kiedy odzyskałem świadomość czułem się naprawdę dziwnie. Natychmiast otworzyłem oczy. Ku swojemu zdumieniu stałem obok łóżka i patrzyłem na własne ciało leżące na łóżku. Moją pierwszą reakcją była myśl "To jakaś niedorzeczność! Nie mogę przecież stać tutaj i spoglądać w dół. To nie jest możliwe". Zupełnie nie tego oczekiwałem. Czułem się niedobrze. Dlaczego wciąż byłem żywy? Pragnąłem pogrążenia się w zapomnieniu.

Kiedy zdałem sobie wreszcie sprawę co się stało poczułem się roztrzęsiony i zacząłem krzyczeć i wrzeszczeć na moją żonę ale ona tylko siedziała tam nieruchomo jak kamień. Nawet nie spoglądała na mnie. Zacząłem wykrzykiwać przekleństwa w jej kierunku by zwrócić na siebie uwagę. Będąc zdenerwowany i zły próbowałem jeszcze zwrócić uwagę współ-pacjenta z mojego pokoju ale z tym samym rezultatem. Nie reagował.

Chciałem by to był sen i powtarzałem sobie "To musi być sen". Ale wiedziałem, że to nie jest sen. Uświadomiłem sobie, że w dziwny sposób staję się coraz bardziej świadomy i czułem się bardziej żywy niż kiedykolwiek w całym moim życiu. Wszystkie zmysły stały się bardzo wyostrzone. Wszystko odczuwałem bardzo prawdziwie i żywo. Podłoga była chłodna a moje bose stopy wilgotne. To była rzeczywistość. Zacisnąłem pięści i zdumiałem się jak wiele odczuć dał mi ten zwykły gest

Wtedy usłyszałem moje imię:

"Howard, Howard - chodź tutaj"

W pierwszej chwili zdziwiłem się skąd dochodził ten głos. Odkryłem, że dochodził od strony korytarza. Kilka różnych głosów wołało mnie. Zapytałem kim są a oni powiedzieli: "Jesteśmy tu by zaopiekować się tobą. Doprowadzimy cię do porządku. Chodź z nami"

Zapytałem znowu czy są lekarzami i pielęgniarkami. Oni odpowiedzieli "Szybko, chodź. Przekonasz się."

Kiedy zadawałem im pytania udzielali wymijających odpowiedzi. Wywierali na mnie nacisk bym się pospieszył i wyszedł na korytarz.

Z pewną niechęcią wyszedłem na korytarz i znalazłem się we mgle. Była to lekko kolorowa mgła. Nie była zbyt gęsta. Widziałem na przykład swoje ręce ale ludzie, którzy wołali mnie byli o 5-6 metrów ode mnie i nie widziałem ich wyraźnie. Wyglądali bardziej jak sylwetki lub kształty i kiedy próbowałem zbliżyć się do nich by lepiej im się przyjrzeć oni oddalali się w mgłę. Szedłem więc coraz głębiej w mgłę.

Te dziwne istoty poganiały mnie bym szedł za nimi. Wciąż pytałem ich dokąd idziemy a oni odpowiadali: "Pospiesz się, dowiesz się". Właściwie niczego nie mówili poza poganianiem mnie bym szedł za nimi. Zaczęli powtarzać, że moje cierpienie było bezsensowne i niepotrzebne. "Ból to bzdura" powiedzieli.

Wiedziałem, że idziemy tak już całe mile ale w dziwny sposób gdy oglądałem się za siebie wciąż widziałem pokój szpitalny. Moje ciało wciąż tam leżało, nieruchomo na łóżku. W perspektywie wyglądało to tak jakbym unosił się nad pokojem szpitalnym i spoglądał w dół. Wydawało się, że pokój jest już miliony mil za mną. W pokoju wciąż widziałem moją żonę i współlokatora ale stwierdziłem, że nie są w stanie mi pomóc więc raczej pójdę z tymi ludźmi.

Kiedy uszliśmy w ten sposób znaczną odległość spostrzegłem, że istoty są wokół mnie. Prowadzili mnie poprzez mgłę. Nie wiem jak długo to trwało. W całym tym przeżyciu miałem poczucie jakby czas nie istniał.

W miarę jak poruszaliśmy się mgła stawała się coraz gęstsza i ciemniejsza. Również ludzie towarzyszący mi zaczęli się zmieniać. Na początku wydawali się rozbawieni i szczęśliwi ale kiedy pokonaliśmy pewną odległość zaczęli stawać się agresywni. Im bardziej stawałem się podejrzliwy i im więcej pytań zadawałem oni stawali się wobec mnie coraz bardziej wrodzy, opryskliwi i pewni siebie. Zaczęli żartować sobie z mojej nagości i z tego jak śmiesznie wyglądam. Wiedziałem, że mówili o mnie ale gdy próbowałem dowiedzieć się co mówią dokładnie oni szeptali "Cicho on słyszy". Ci mniej agresywni ostrzegali jakby tych agresywniejszych by byli cicho aby mnie nie spłoszyć.

Zastanawiając się co to wszystko ma znaczyć zadawałem im pytania ale oni powtarzali tylko bym szedł szybciej i nie zadawał pytań. Czując się nieswojo, szczególnie odkąd oni zaczęli stawać się agresywni rozważałem powrót ale nie wiedziałem jak to zrobić. Byłem zagubiony. Nie było żadnych punktów odniesienia do których mógłbym nawiązać swoje położenie. Była tylko gęsta mgła i wilgotny grunt pod stopami. Nie miałem poczucia kierunków.

Całe moje porozumiewanie z nimi odbywało się za pomocą słów tak jak między zwykłymi ludźmi. Wyglądało na to, że oni nie wiedzieli co myślę. Ja również nie wiedziałem co oni myślą. Stawało się jednak coraz bardziej oczywiste, że byli kłamcami i jakakolwiek pomoc stawała się tym bardziej niemożliwa im dłużej przebywałem wśród nich.



część 2

Zaatakowany przez dziwaczne istoty

Jeszcze parę godzin temu spodziewałem się, że umrę i miałem nadzieję, że skończy się tortura jaką było dla mnie życie. Teraz wszystko wyglądało znacznie gorzej. Byłem popychany przez tłum nieprzyjaznych i okrutnych ludzi w nieznanym kierunku w mrok. Zaczęli wrzeszczeć i rzucać w moim kierunku przekleństwa i obraźliwe słowa żądając bym szedł jeszcze szybciej. Odmawiali odpowiedzi na jakiekolwiek pytania.

W końcu powiedziałem im, że nie pójdę już dalej. W tym momencie zmienili się całkowicie. Stali się o wiele bardziej agresywni i nalegali bym szedł z nimi. Kilku z nich zaczęło mnie popychać. Ja zacząłem im oddawać i wtedy zaczęła się dzika orgia wrzasków, szyderstw i bicia. Walczyłem jak dziki człowiek. Cały czas zdawałem sobie sprawę z tego, że sprawia im to wielką uciechę. Było to dla nich swego rodzaju grą ze mną jako centrum ich rozrywki. Moje cierpienie było ich przyjemnością. Starali się mnie zranić. Chwytali mnie i gryźli. Kiedy udawało mi się zrzucić jednego z nich na jego miejsce pojawiało się pięciu innych.

W tym czasie znajdowałem się w niemal całkowitej ciemności i czułem, że zamiast dwudziestu, trzydziestu nieprzyjaznych istot jest ich tam niezliczona rzesza. Ranienie mnie było dla nich rodzajem sportu. Moje próby walki z nimi prowokowały u nich tylko jeszcze większą uciechę. Zaczęli mnie fizycznie upokarzać w najbardziej poniżający sposób. Walcząc z nimi byłem świadomy tego, że im wcale nie spieszy się by mnie pokonać. Bawili się mną tak jak kot bawi się z myszą. Każdy nowy atak wywoływał u nich kakofoniczne wycie. Ku mojemu przerażeniu zaczęli mnie rozrywać i pożerać żywcem. Robili to bardzo powoli tak by ich zabawa trwała jak najdłużej.

Ani przez moment nie miałem odczucia, że atakujące mnie istoty są kimś innym niż ludźmi. Najlepszy sposób w jaki mógłbym ich opisać to najbardziej odrażające osoby jakie można sobie wyobrazić odarte z najmniejszej choćby intencji zrobienia czegoś dobrego. Niektórzy z nich podpowiadali innym co robić ale nie zauważyłem wśród nich żadnej hierarchii w sensie organizacyjnym. Nie wyglądało na to by byli kierowani przez kogoś lub kontrolowani w jakikolwiek sposób. Zasadniczo byli tłumem istot kierujących się nieposkromionym okrucieństwem i namiętnościami. W czasie naszej walki zauważyłem, że wydają się nie odczuwać bólu. W czasie mojego pierwszego kontaktu z nimi zauważyłem, że byli ubrani jednak kiedy ich dotykałem nie czułem żadnego ubrania.

Walcząc z całych sił przez dłuższy czas w końcu moje siły wyczerpały się. Leżąc tam wyczerpany pomiędzy nimi zauważyłem, że moi prześladowcy uspokajają się. Leżąc bez sił przestałem być dla nich rozrywką. Większość z istot poczęła rezygnować rozczarowana ale niektóre wciąż skubały mnie i poniżali mnie za to, że nie jestem już dłużej dla nich zabawny. W tym czasie leżałem tam poszarpany, niezdolny do stawiania jakiegokolwiek oporu a nieprzyjaźni ludzie od czasu do czasu kłuli mnie próbując zmusić mnie do reakcji.

Wtedy wydarzyło się coś czego nie będę nawet próbował wyjaśnić. Wewnątrz siebie usłyszałem głos mówiący "Módl się do Boga". Mój umysł zareagował na to "Przecież ja się nie modlę. Nie wiem jak się modlić". Tak wyglądała moja sytuacja: facet leżący na ziemi w ciemnościach otoczony przez setki jeśli nie tysiące brutalnych i okrutnych stworów, które właśnie przed chwilą rozszarpały go. Moje położenie wydawało się zupełnie beznadziejne i wyglądało na to, że niemożliwe jest jakiekolwiek wyjście niezależnie od tego czy wierzyłbym w Boga czy nie.

Głos wewnętrzny ponownie powiedział bym modlił się do Boga. Był to dla mnie dylemat ponieważ nie wiedziałem jak się modlić. Głos powiedział po raz trzeci bym modlił się do Boga.

Zacząłem w ten sposób: "Pan jest moim pasterzem, nie będę pożądał...Boże chroń Amerykę..." i inne frazy, które wydawały się mieć związek z religią. Ludzie wokół mnie dostali szału tak jakbym wylał na nich wrzący olej. Zaczęli na mnie krzyczeć i wrzeszczeć, rozkazując bym przestał. Wrzeszczeli, że nie ma żadnego Boga i że nikt mnie nie usłyszy. Wykrzykując obelgi w moim kierunku zaczęli jednocześnie wycofywać się - tak jakbym był trucizną. Kiedy tak wycofywali się stali się jeszcze bardziej rozwścieczeni, przeklinając i wrzeszcząc, że to co mówię jest bezwartościowe i że jestem tchórzem.

Odkrzykiwałem w ich kierunku: "Ojcze nasz, który jesteś w niebie" i tym podobne zdania. To trwało przez jakiś czas aż nagle uświadomiłem sobie, że odeszli. Było ciemno a ja byłem sam wykrzykując rzeczy, które brzmiały "kościelnie". Sprawiało mi przyjemność, że te kościelne zwroty odniosły tak ogromny skutek na te okropne istoty.

Leżałem tam tak długo w stanie beznadziei i desperacji, otoczony zupełną ciemnością, że nie jestem w stanie powiedzieć ile to trwało. Leżałem w nieznanym mi miejscu, cały poszarpany i porozrywany. Byłem zupełnie pozbawiony siły. Zdawało mi się, że zanikam, że najmniejszy ruch który chciałbym wykonać pochłonąłby ostatnią energię, którą posiadałem.




część 3

Uratowany przez światło

Nie wiedziałem już nawet czy jestem jeszcze na świecie. Wiedziałem natomiast, że jestem tutaj. To co czułem było zupełnie prawdziwe. Wszystkie moje zmysły pracowały aż nazbyt dobrze. Właściwie nie zdawałem sobie sprawy w jaki sposób znalazłem się w tym miejscu. Nie było żadnego odniesienia, kierunku w którym mógłbym się poruszać nawet gdybym był fizycznie do tego zdolny. Agonia, którą przeżyłem w szpitalu w ciągu dnia była niczym w porównaniu do tego co czułem teraz. Zdawałem sobie sprawę, że to co odczuwam to ostateczny i całkowity koniec mojego istnienia i było to straszniejsze niż mogłem sobie to wcześniej wyobrazić.

Wtedy wydarzyło się coś zupełnie niezwykłego. Usłyszałem bardzo wyraźnie (wypowiedziane moim głosem) coś czego nauczyłem się w dziecięcej szkółce niedzielnej. Była to dziecinna piosenka "Jezus kocha mnie, ja to wiem ..." Głos, który słyszałem zaczął ją powtarzać. Nie wiem dlaczego ale nagle zapragnąłem uwierzyć w to. Nie mając już nic innego chciałem uczepić się tej jednej myśli i krzyknąłem "Jezusie, proszę uratuj mnie." Ta myśl była wykrzyczana całą tlącą się we mnie jeszcze siłą i uczuciem.

Kiedy to zrobiłem, zobaczyłem gdzieś daleko w ciemności maleńką gwiazdkę. Nie wiedząc co to jest pomyślałem, że jest to kometa lub meteoryt ponieważ poruszała się prędko. W chwilę później zdałem sobie sprawę, że zmierza w moim kierunku. Bardzo szybko zaczęło się rozjaśniać.

Kiedy światło zbliżyło się jego jasność wylała się na mnie i powstałem - nie moim wysiłkiem - po prostu uniosłem się. Potem zobaczyłem-zobaczyłem to bardzo wyraźnie-jak wszystkie moje rany, łzy, moje załamanie zaczęły roztapiać się i w tej jasności stałem się znowu całością.

Wtedy wybuchnąłem niekontrolowanym płaczem. Płakałem nie ze smutku ale dlatego, że przeżywałem rzeczy, których nie odczuwałem nigdy wcześniej w moim życiu.

Zdarzyło się jeszcze coś. Nagle dowiedziałem się wielu rzeczy. Wiedziałem, że to światło, ta jasność zna mnie. Nie wiem jak wyjaśnić to skąd wiedziałem, że ono mnie zna. Po prostu wiedziałem to. Zrozumiałem, że to światło zna mnie lepiej niż moi rodzice. Świetlisty byt, który objął mnie znał mnie bardzo blisko i zaczął objaśniać mi ogromne znaczenie wiedzy. Wiedziałem, że on wiedział wszystko o mnie i że jestem bezwarunkowo kochany i akceptowany.

Światło wyjaśniło mi, że kocha mnie w sposób którego nie jestem w stanie wyrazić. Nigdy wcześniej nie zdawałem sobie sprawy z tego, że można być kochanym w taki sposób. Był skoncentrowanym polem energii, świecącym w chwale, której nie można opisać inaczej jak dobro i miłość. Siła tej miłości przerasta ludzkie wyobrażenie.

Wiedziałem, że ta promienna istota jest potężna. Sprawiała, że czułem się bardzo dobrze. Czułem jej światło na sobie - jak dotyk bardzo delikatnych dłoni. Czułem, że światło obejmowało mnie. Kochało mnie z wszechobejmującą mocą. Po tym wszystkim co przeszedłem uczucie bycia tak dobrze znanym, akceptowanym i bezgranicznie kochanym przeszło moje wszelkie wyobrażenie. Zacząłem mocno płakać. Potem obaj, ja i to światło wznieśliśmy się i oddaliliśmy się z tego miejsca.

Poruszaliśmy się coraz szybciej opuszczając ciemność. W objęciach światła, czując się cudownie i płacząc zobaczyłem w oddali coś co wyglądało jak galaktyka. Było jednak większe i było w niej więcej gwiazd niż widywałem z ziemi.

Było to wielkie centrum światłości. W środku znajdowała się koncentracja ogromnej jasności. Niezliczone miliony sfer świetlistych latało wokół, wchodząc i opuszczając wspaniały Byt w centrum. Było to w znacznej odległości.

Wtedy ... (nie powiedziałem tego lecz pomyślałem)... zwróciłem się do światła: "Odeślij mnie z powrotem". Mówiąc do światła by odesłało mnie z powrotem miałem na myśli odesłanie mnie do ciemności. Tak bardzo wstydziłem się tego kim byłem przez całe moje życie, że jedno co chciałem zrobić to ukryć się w ciemności. Nie chciałem już więcej iść w kierunku światła. Jak wiele razy w ciągu życia zaprzeczałem i drwiłem sobie z istoty będącej teraz przede mną. Jak wiele razy używałem jej jako przekleństwa. Jaką niewiarygodną intelektualną arogancją było używanie jej imienia w ten sposób. Bałem się podejść bliżej. Byłem również świadomy tego, że ogromna intensywność emanacji mogłaby zdezintegrować to co wciąż odczuwałem jako nienaruszone ciało fizyczne. Istota, która wspierała mnie, mój przyjaciel wiedział o moim lęku, oporach i wstydzie. Po raz pierwszy odezwał się do mnie męskim głosem i powiedział mi że jeśli czuję się skrępowany nie musimy już bardziej zbliżać się. Zatrzymaliśmy się więc, wciąż niezliczone mile od Wspaniałego Bytu.

Pierwszy raz mój przyjaciel (Jezus Chrystus), powiedział wtedy: "Jesteś stąd".

Widząc ogrom chwały zdałem sobie sprawę z mojej marności. Odpowiedziałem "Nie, popełniłeś pomyłkę, odeślij mnie z powrotem". A on powiedział "My nie popełniamy pomyłek. Jesteś stąd".

Potem dźwiękiem muzyki zwrócił się do świetlistych bytów, które otaczały wielkie centrum. Kilka z nich podeszło i otoczyło nas. W czasie tego co nastąpiło potem niektóre podchodziły do nas, inne odchodziły ale ciągle było w pobliżu pięć lub sześć z nich a czasem nawet osiem. Wciąż płakałem. Jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiły te cudowne istoty było pytanie skierowane do mnie: "Czy boisz się nas?" Odpowiedziałem, że nie. Oznajmili, że mogą objawić się pod postacią ludzi ale powiedziałem im by pozostali w takiej postaci w jakiej są. Byli tak cudownie piękni...

Jako artysta w świecie, w którym żyłem znałem trzy kolory podstawowe. Tutaj widziałem spektrum światła składającego się z co najmniej 80 nowych kolorów podstawowych. Próba opisania ich jest niemożliwa. Były to kolory, których nie widziałem nigdy wcześniej.

To co pokazywały mi te istoty to ich chwała. Nie widziałem w rzeczywistości ich samych. Byłem tym całkowicie usatysfakcjonowany. Przychodząc ze świata kształtów i form byłem zachwycony tym nowym amorficznym światem. Te istoty dawały mi to czego wtedy potrzebowałem.

Ku mojemu zaskoczeniu a także utrapieniu istoty te były w stanie czytać moje myśli. Nie byłem pewien czy będę mógł jeszcze cokolwiek utrzymać w tajemnicy.

Zaczęliśmy wymianę myśli. Rozmowę bardzo naturalną, bardzo spokojną i swobodną. Słyszałem głosy każdego z nich osobno i bardzo wyraźnie. Każdy z nich miał inną osobowość z odmiennym od innych głosem ale mówili bezpośrednio do moich myśli, nie do uszu. Używali normalnego, potocznego języka angielskiego. Wiedzieli wszystko o czym pomyślałem.




część 4

Recenzja życia

Każdy z nich znał mnie i rozumiał mnie bardzo dobrze. Znali moje myśli i moją przeszłość. Nie czułem potrzeby prosić o przyprowadzenie kogoś kogo znałem bo oni wszyscy znali mnie. Nikt nie mógł znać mnie lepiej. Nie przychodziło mi też do głowy by identyfikować ich jako wujków lub dziadków. Było to jak wielki zjazd krewnych na Boże Narodzenie, na którym nie bardzo można przypomnieć sobie kto jest kim ale wie się, że każdy jest kimś bliskim i że jesteś ze swoją rodziną. Nie wiedziałem czy byli moimi krewnymi czy nie, ale czułem, że są mi bliżsi niż ktokolwiek kogo dotąd znałem.

W czasie mojej rozmowy ze świetlistymi istotami, która trwała bardzo długo byłem fizycznie wspierany przez obejmującą mnie Istotę. Byliśmy zupełnie stabilni mimo tego, że wciąż zawieszeni w przestrzeni. Wszędzie wokół nas były niezliczone promienne istoty, jak gwiazdy na niebie, przychodzące i odchodzące. Wyglądało to jak bardzo mocno powiększony widok galaktyki upakowanej wyjątkowo dużą ilością gwiazd. W gigantycznym promieniowaniu centrum były upakowane tak gęsto, że nie można już było odróżnić poszczególnych istot. Ich jaźnie były w takiej harmonii ze Stwórcą, że byli prawdziwą jednością.

Powiedziano mi, że jednym z powodów dla którego te wszystkie niezliczone istoty musiały wracać do swojego źródła była potrzeba wzmocnienia się tym poczuciem harmonii i jedności. Kiedy były w oddaleniu zbyt długo zaczynały odczuwać separację. Ich największą przyjemnością było powracanie do źródeł całego życia.

Na początku naszej rozmowy istoty próbowały mnie pocieszać. Coś co mi przeszkadzało to fakt, że byłem nagi. Przebywając w ciemności zgubiłem gdzieś moją szpitalną koszulę. Byłem człowiekiem. Miałem ciało. Powiedzieli mi, że wszystko jest w porządku. Byli zupełnie obeznani z moją anatomią. Stopniowo odprężyłem się i przestałem zakrywać intymne części ciała rękami.

Następnie chcieli porozmawiać o moim życiu. Ku mojemu zaskoczeniu moje życie zaczęło odtwarzać się przede mną. Jakieś sześć do ośmiu stóp (ok.dwa metry-przyp.tłum.) przede mną od początku do końca. Przegląd życia był przez nich kontrolowany. Pokazali mi moje życie ale nie z mojego punktu widzenia. Zobaczyłem siebie w moim życiu - a wszystko to było lekcją mimo, że nie zdawałem sobie wtedy z tego sprawy. Próbowali mnie czegoś nauczyć ale ja nie wiedziałem o tym gdyż nie wiedziałem, że powrócę.

Po prostu oglądaliśmy moje życie od początku do końca. Przy niektórych zdarzeniach zatrzymywali się dłużej i przyglądali się uważniej. Nad innymi nie zatrzymywali się. Moje życie ukazane zostało od strony o jakiej nigdy wcześniej nie myślałem. Wszystkie moje osiągnięcia, do których dążyłem: szkoła podstawowa, szkoła średnia, studia i moja późniejsza kariera nie miały żadnego znaczenia w tym pokazie.

Odczuwałem uczucia smutku i cierpienia albo radości moich towarzyszy w trakcie przeglądu mojego życia. Nie mówili, że coś było złe lub dobre ale ja to po prostu czułem. Bardzo dobrze wyczuwałem, które rzeczy były dla nich bez znaczenia. Nie spojrzeli na przykład na moje wyniki z pchnięcia kulą ze szkoły średniej jak i na inne wydarzenia, z których byłem tak dumny.

Zwracali uwagę na to w jaki sposób odnosiłem się do innych ludzi. Niestety moje odnoszenie się do innych ludzi w większości przypadków nie było bliskie temu jak powinienem się zachować gdybym kierował się w moim postępowaniu miłością.

Każde zdarzenie, w którym kierowałem się w moim zachowaniu miłością sprawiało im radość. Bardzo często manipulowałem ludźmi, z którymi miałem kontakt. W czasie mojej profesorskiej kariery, na przykład, zobaczyłem siebie siedzącego w biurze na uczelni. Przyszedł do mnie student z osobistym problemem. Siedziałem tam wyglądając na współczującego, cierpliwego i zatroskanego podczas gdy w rzeczywistości byłem znudzony na śmierć. Ukradkiem spoglądałem na zegarek pod stołem i niecierpliwie czekałem by student skończył.

Musiałem przejść przez wszystkie tego rodzaju zdarzenia w towarzystwie tych wspaniałych istot. Kiedy byłem nastolatkiem mój ojciec musiał pracować przez 12 godzin na dobę. Oburzało mnie, że zaniedbywał kontakty ze mną. Kiedy przychodził z pracy byłem dla niego chłodny i obojętny. To sprawiało, że stawał się podenerwowany co było dla mnie dodatkowym usprawiedliwieniem odczuwania nienawiści do niego. Kłóciliśmy się ze sobą co wyprowadzało z równowagi moją matkę.

Przez większość życia miałem poczucie, że ojciec jest nikczemnikiem a ja jego ofiarą. Podczas przeglądu mojego życia zrozumiałem jak wiele z jego postawy było sprowokowane przeze mnie. Zamiast witać go radośnie pod koniec dnia ja wciąż wbijałem w niego ciernie po to by wziąć odwet za moje cierpienie.

Zobaczyłem jak pewnej nocy gdy moja siostra źle się czuła wszedłem do jej pokoju i objąłem ją ramionami nic nie mówiąc. Po prostu leżałem koło niej i obejmowałem ją. Wyszło na to, że był to jeden z największych triumfów mojego życia.




część 5

Terapia miłości

Przegląd całego życia byłby dla mnie emocjonalnie niszczący i z pewnością stałbym się po nim osobą psychotyczną gdyby nie fakt, że cały czas odczuwałem miłość mojego przyjaciela i jego przyjaciół. Za każdym razem gdy okazywałem zdenerwowanie wyłączali przegląd na jakiś czas i okazywali mi miłość. Ich miłość była namacalna. Czułem ją na ciele, czułem ją wewnątrz mnie, czułem że przenikała mnie na wskroś. Bardzo chciałbym umieć to wytłumaczyć ale nie potrafię.

Terapią na okropny stan w jaki wprowadzał mnie przegląd mojego życia była ich miłość. Moje przeszłe życie było po prostu żałosne. Trudno mi było w to uwierzyć. Najgorsze w tym wszystkim było to, że wszystko wyglądało coraz gorzej w miarę jak przegląd posuwał się do przodu. Moja głupota i egoizm wieku nastoletniego tylko powiększyły się kiedy stałem się dorosły a wszystko to pod przykrywką bycia dobrym mężem, dobrym ojcem i dobrym obywatelem. Ta hipokryzja napawała mnie wstrętem. Ale wszystko to przenikała ich miłość.

Kiedy przegląd zakończył się zapytali mnie: "Czy chciałbyś o coś zapytać?" Ja miałem mnóstwo pytań. Zapytałem na przykład: "Jak to jest z Biblią?" Oni odpowiedzieli: "Co cię interesuje?" Spytałem czy jest prawdziwa a oni odpowiedzieli, że tak. Spytałem dlaczego kiedy próbowałem ją czytać wszystko co dostrzegałem to mnóstwo sprzeczności. Wróciliśmy znowu do przeglądu życia. Do miejsca, na które nie zwróciłem poprzednio uwagi. Pokazali mi jak kilka razy otwierałem Biblię i czytałem ją właśnie z zamiarem wyszukiwania sprzeczności i problemów. Próbowałem udowodnić sobie, że nie było warto jej czytać.

Stwierdziłem, że Biblia nie miała dla mnie sensu. Powiedzieli mi, że zawiera ona prawdę duchową i że powinienem ją czytać w sposób duchowy by zrozumieć jej sens. Powinna ona być czytana jak modlitwa. Poinformowali mnie, że nie jest ona jak inne książki. Powiedzieli mi także (później odkryłem, że tak było w rzeczywistości), że kiedy czyta się ją w duchu modlitwy ona mówi do ciebie. Odkrywa się przed tobą i nie musisz już nad nią pracować.

Moi przyjaciele odpowiadali na wiele pytań w zabawny sposób. Naprawdę wiedzieli całą masę rzeczy, o które chciałem ich zapytać. Kiedy tylko pomyślałem o jakimś pytaniu oni rozumieli je doskonale.

Zapytałem ich na przykład jaka jest najlepsza religia. Oczekiwałem odpowiedzi w rodzaju: "Prezbiteriańska" gdyż domyślałem się, że moi przyjaciele są Chrześcijanami. Odpowiedzieli, że najlepszą religią jest ta, która najbardziej zbliża do Boga.

Zapytałem ich czy istnieje życie na innych planetach. Ku mojemu zaskoczeniu odpowiedzieli, że wszechświat jest pełny życia. Ponieważ bardzo bałem się zagłady nuklearnej zapytałem czy będzie na świecie wojna nuklearna. Odpowiedzieli, że nie. Zdumiało mnie to i wyjaśniłem im jak żyłem w poczuciu zagrożenia wojną nuklearną. Był to jeden z powodów, dla których byłem tym kim byłem. Stwierdziłem, że życie na ziemi stawia nas w obliczu beznadziei. Poczucie, że świat prędzej czy później eksploduje stawiało sens czegokolwiek pod znakiem zapytania. W związku z tym wydawało mi się, że mogę robić wszystko na co mam ochotę bo nic naprawdę nie ma znaczenia.

Oni powiedzieli: "Nie, nie będzie wojny nuklearnej". Zapytałem czy są absolutnie pewni, że nie będzie wojny nuklearnej. Oni zapewnili mnie jeszcze raz a kiedy spytałem jak mogą być tak absolutnie pewni odpowiedzieli: "Bóg kocha świat".

Powiedzieli, że najwyżej jeden albo dwa nuklearne pociski mogą wybuchnąć jeżeli nie zostaną wcześniej zniszczone ale, że nie będzie wojny nuklearnej. Potem zapytałem jak to jest, że było tak dużo wojen. Odpowiedzieli, że dopuszczono tylko do niewielu z tych, które ludzkość próbowała rozpętać. Z wielu wojen, które ludzie próbowali stworzyć pozwolono tylko na niewiele by przywrócić opamiętanie.

Powiedzieli, że nauka, technologia i inne korzyści są darami dla ludzkości przekazywanymi jej poprzez inspiracje. Ludzie w sensie dosłownym doprowadzeni byli do odkryć. Wiele z nich zostało potem przez ludzi wypaczonych i użytych w celu niszczenia innych. Moi przyjaciele obawiali się, że perwersja z jaką ludzie wykorzystują odkrycia technologiczne może doprowadzić do zbyt dużych uszkodzeń naszej planety. Przez planetę rozumieli całość Bożego stworzenia. Nie tylko ludzi ale także zwierzęta, drzewa, ptaki, owady, wszystko.





część 6

Miłość do wszystkich ludzi.

Wytłumaczyli mi, że zależy im na wszystkich ludziach na świecie. Nie chodzi im o to by jedna grupa ludzi wyprzedzała inne grupy. Chcą by każdy człowiek uważał drugą osobę za kogoś ważniejszego od własnego ciała. Chcą by każdy kochał innych, całkowicie, bardziej nawet niż samego siebie. Jeżeli ktoś, gdzieś na świecie cierpi wtedy powinniśmy współczuć w tym cierpieniu i powinniśmy cierpiącym pomagać.Nasza planeta po raz pierwszy w historii ewoluowała do takiego stopnia, że jest to możliwe. Jesteśmy globalnie połączeni i możemy stać się jednym ludem.Naród któremu dano przywilej przewodzenia światu na drodze do lepszych czasów zawiódł. To właśnie my w Stanach Zjednoczonych.

Kiedy rozmawiałem z nimi o przyszłości dali mi jasno do zrozumienia, że mamy wolną wolę. Jeżeli zmienimy samych siebie wtedy możemy zmienić przyszłość. Zapytałem ich jak to jest możliwe by zmieniło się postępowanie tak wielu ludzi. Z moich doświadczeń wynikało bowiem, że jest rzeczą niezmiernie trudną jeśli nie niemożliwą zmienić cokolwiek na ziemi. Powiedziałem im, że jest to zadanie beznadziejne.Moi przyjaciele wyjaśnili mi, że punktem wyjścia przemiany całego świata jest przemiana jednej osoby. Dzięki niej przemiana na lepsze dokona się w następnej osobie, potem w następnych itd. Tylko w ten sposób można doprowadzić do globalnej zmiany.

Co dzieje się po śmierci

Spytałem mojego przyjaciela i jego przyjaciół o śmierć. Co dzieje się kiedy umieramy? Powiedzieli, że kiedy umiera osoba kochająca aniołowie wychodzą jej na spotkanie i zabierają ją stopniowo coraz wyżej gdyż byłoby nie do zniesienia dla tej osoby być natychmiast przedstawioną Bogu.

Wiedząc co jest we wnętrzu każdego z nas aniołowie znają nasze pragnienia i zaopatrują nas w to co jest nam potrzebne. Niekiedy jest to rajska łąka a czasem coś innego. Jeżeli ktoś chciałby zobaczyć krewnych wtedy aniołowie przyprowadzają ich ze sobą. Jeżeli ktoś bardzo lubił kamienie szlachetne pokażą mu je. Widzimy to co jest potrzebne do naszego wejścia do świata duchowego. Wszystkie te rzeczy są realne w rajskim, boskim pojęciu.

Stopniowo edukują nas jako istoty duchowe i wprowadzają do nieba. Wzrastając pozbywamy się ziemskich zainteresowań, pragnień i zwierzęcych przyzwyczajeń, z którymi zmagamy się przez większość naszego życia. Ziemskie pożądania topnieją. Stajemy się tymi kim naprawdę jesteśmy, częścią Boskości.

To dzieje się z ludźmi kochającymi, ludźmi którzy postępowali dobrze i kochali Boga. Wyjaśniono mi, że nie mamy dostatecznej wiedzy i prawa by osądzać relację innych osób z Bogiem. Tylko Bóg wie co jest w sercu człowieka. Ktoś kogo uważamy za podłego Bóg może znać jako cudowną osobę. Podobnie ktoś kogo postrzegamy jako dobrego Bóg może widzieć jako hipokrytę o czarnym sercu. Tylko Bóg zna prawdę o każdej osobie.

Bóg ostatecznie osądzi każdą osobę. Bóg także pozwoli by ludzie byli wciągnięci do ciemności do podobnych sobie stworzeń. Opowiedziałem to czego tam doświadczyłem osobiście. Nie wiem nic poza tym czego doświadczyłem ale podejrzewam, że to co widziałem było tylko wierzchołkiem góry lodowej.

Zasłużyłem na to by być tam gdzie byłem. Byłem we właściwym miejscu, we właściwym czasie. To było miejsce dla mnie i osoby które mnie tam otaczały były doskonałym towarzystwem. Bóg pozwolił bym tego doświadczył a potem zabrał mnie stamtąd ponieważ wiedział, że doświadczenie to wywrze na mnie zbawienny skutek. Był to pewien rodzaj oczyszczenia mnie. Ludzie którzy zostali obronieni przed wciągnięciem w ciemność, z powodu ich kochającej natury są przyciągani w górę, w kierunku światła.





część 7

Jego powrót

Nigdy nie widziałem Boga i nie byłem w Niebie. Byłem jakby w przedmieściach i opisałem to co mi pokazano. Rozmawiałem z nimi bardzo długo, o wielu rzeczach. Potem spoglądając na siebie zobaczyłem, że byłem promienny, wypełniony blaskiem. Zacząłem stawać się piękny - nie tak choćby w małym stopniu piękny jak oni - ale posiadałem pewną iskrę której nie miałem nigdy wcześniej.

Nie będąc gotowy na powrót na ziemię powiedziałem, że chcę zostać z nimi na zawsze. Powiedziałem: "Jestem gotowy by być takim jak wy i być tu na zawsze. Tu jest wspaniale. Kocham być tutaj i kocham was. Jesteście cudowni." Wiedziałem, że kochają mnie i wiedzą o mnie wszystko. Wiedziałem, że teraz wszystko już będzie dobrze. Spytałem czy mogę pozbyć się ciała, które było dla mnie zawadą i stać się taką istotą jak oni. Odpowiedzieli: "Nie. Musisz wrócić." Wyjaśnili mi, że jestem jeszcze bardzo niedorozwinięty i że powrót do fizycznej egzystencji będzie dla mnie wielką korzyścią. Dzięki temu będę mógł jeszcze wiele nauczyć się. W ludzkim życiu będę miał możliwość wzrastania tak by następnym razem kiedy spotkam się z nimi być bardziej przystosowanym. Wyjaśnili, że muszę rozwinąć ważne cechy by stać się takim jak oni i móc zaangażować się w to co oni robią.

Odpowiedziałem im, że nie mogę wrócić. Próbowałem kłócić się z nimi. Zaczęła dręczyć mnie myśl, że znów grozić mi będzie koniec w ciemności z istotami podobnymi do mnie. Zacząłem błagać ich by nie kazali mi wracać.

Moi przyjaciele powiedzieli: "Nie oczekujemy że będziesz doskonały. Kochaliśmy cię nawet wtedy gdy będąc na ziemi przeklinałeś Boga i traktowałeś innych jak śmieci. Mimo tego wszystkiego przysyłaliśmy do ciebie ludzi, którzy próbowali ci pomóc i nauczyć cię prawdy. Czy myślisz, że teraz nie będziemy z tobą?"

Powiedziałem "Pokazaliście mi jak być lepszym ale ja jestem pewny, że nie sprostam temu. Nie jestem na tyle dobry." Mój egocentryzm dał o sobie znać i powiedziałem: "Nie ma mowy. Nie wracam." Oni powiedzieli: "Są ludzie, którym zależy na tobie. Twoja żona, twoje dzieci, twoi rodzice. Powinieneś wrócić dla nich. Twoje dzieci potrzebują twojej pomocy." Odpowiedziałem: "Wy możecie im pomóc. Jeżeli każecie mi wrócić będzie zbyt wiele rzeczy, z którymi sobie nie poradzę. Jeżeli wrócę i popełnię znowu jakiś błąd nie będę mógł tego znieść bo wy pokazaliście mi, że mogę być bardziej kochający i bardziej współczujący. Znowu zachowam się okropnie albo wyrządzę komuś krzywdę. Wiem, że tak się stanie bo jestem człowiekiem. Nie będę w stanie tego znieść. Nie możecie mnie odesłać." Zapewnili mnie, że błędy są częścią człowieczeństwa. Popełnianie błędów jest sposobem na uczenie się. Powiedzieli, że tak długo jak będę próbował postępować dobrze będę na właściwej ścieżce. Jeżeli popełnię błąd powinienem uznać go za błąd, odrzucić i starać się nie popełniać go już więcej. Ważne jest by starać się jak najmocniej zachowywać standardy dobra i prawdy i nie rezygnować z nich dla zdobycia uznania innych ludzi. "Ale" - powiedziałem - "błędy i upadki sprawiają, że czuję się okropnie." Oni powiedzieli: "Kochamy cię takim jaki jesteś, razem z twoimi błędami i całą resztą. Możesz odczuwać naszą miłość kiedy tylko zechcesz." Powiedziałem: "Nie rozumiem. Jak mam to zrobić?" "Po prostu zwróć się do swojego wnętrza" - powiedzieli. "Poproś o naszą miłość i damy ci ją jeżeli poprosisz szczerze z serca."

Doradzili mi by uznać winę gdy popełnię błąd i prosić o przebaczenie. Zanim jeszcze słowa wyjdą z moich ust będzie mi przebaczone - ale będę musiał przyjąć przebaczenie. Moja wiara w istotę przebaczenia musi być prawdziwa i dzięki temu będę wiedział, że przebaczenie zostało mi dane. Po uznaniu swojego błędu powinienem wyznać swoje grzechy w formie spowiedzi i poprosić o przebaczenie. Gdybym wtedy nie przyjął przebaczenia byłoby to zniewagą dla tego, który jest dawcą przebaczenia. Nie powinienem ciągle chodzić w poczuciu winy ale także nie powinienem powtarzać błędów. Powinienem wyciągać naukę z moich upadków.

"Ale," powiedziałem, "skąd będę wiedział jakie postępowanie jest dobre? Skąd będę wiedział jak byście chcieli żebym się zachowywał?" Oni odpowiedzieli: "Chcemy byś dokonywał wyborów według swojego uznania. Nie zawsze będzie to wybór prawidłowy. Istnieje całe spektrum możliwości a ty powinieneś dokonać najlepszego wyboru z możliwych. Jeżeli tak będziesz postępował my będziemy z tobą by ci pomagać.

Nie poddawałem się łatwo. Sprzeczałem się, że powrót będzie pełny problemów a tutaj jest wszystko czego mógłbym kiedykolwiek pragnąć. Kwestionowałem moją zdolność do wypełniania tego co oni uważali za istotne w moim świecie.

Powiedzieli, że świat jest pięknym wyrazem Doskonałego Stwórcy. Każdy może znaleźć w świecie piękno lub brzydotę zależnie od tego, w którą stronę kieruje swój umysł. Wyjaśnili mi, że subtelny i złożony rozwój naszego świata jest poza moim pojęciem ale że będę odpowiednim narzędziem dla Stwórcy. Każda część stworzenia, wyjaśnili, jest nieskończenie interesująca ponieważ jest manifestacją Stwórcy. Bardzo ważną okazją dla mnie będzie badanie tego świata z zachwytem i radością. Nie dali mi jakiegoś konkretnego zadania lub misji. Czy mógłbym zbudować dla Boga kościół lub katedrę? Powiedzieli, że te budowle są dla ludzkości. Chcieli bym przeżył swoje życie kochając ludzi a nie rzeczy. Powiedziałem im, że nie jestem na tyle dobry by reprezentować w świecie materialnym swoim zachowaniem to czego doświadczyłem z nimi. Zapewnili mnie, że otrzymam odpowiednią pomoc kiedykolwiek będę jej potrzebował. Wszystko co muszę zrobić to poprosić o nią.

Świetliste istoty, moi nauczyciele, byli bardzo przekonujący. Byłem jednocześnie świadomy tego, że niedaleko od nas znajduje się Wspaniały Byt. Wiedziałem, że jest to Stworzyciel. Oni nigdy nie powiedzieli, że to On chce by było właśnie tak. Ale wszystko co mówili było przepełnione tą pewnością. Nie chciałem sprzeczać się z nimi zbyt mocno ponieważ świadomość obecności Wspaniałego Bytu była tak cudowna i budząca grozę. Miłość, która z niego emanowała była wszechobejmująca.

Prezentując mój najmocniejszy argument przeciw powrotowi do świata, powiedziałem im, że to z pewnością złamie mi serce i umrę jeżeli będę musiał opuścić ich i ich miłość. Powrót będzie dla mnie tak okrutny, że nie będę w stanie go znieść. Zaznaczyłem, że świat jest przepełniony nienawiścią i konkurencją i że nie chcę wracać w ten wir. Nie zniosę rozstania z nimi.

Moi przyjaciele przypomnieli, że nigdy nie byli z daleka ode mnie. Wyjaśniłem, że nie byłem świadomy ich obecności i że kiedy powrócę znowu nie będę wiedział, że oni są przy mnie.

Wyjaśniając jak porozumiewać się z nimi, powiedzieli że powinienem się wyciszyć wewnętrznie i poprosić o ich miłość. Wtedy ta miłość przyjdzie i będę wiedział, że oni tam są.

Po tym wyjaśnieniu zabrakło mi już argumentów i zgodziłem się na powrót. I w tym samym momencie byłem z powrotem. Wróciłem do mojego ciała. Znów odczuwałem ból tylko, że dużo mocniejszy niż przedtem.





Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
sfinks
Forumowicz.
Forumowicz.



Dołączył: 18 Paź 2005
Posty: 1644
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/2

PostWysłany: Wto 14:11, 03 Sty 2006    Temat postu:
 
Dziwne ale dla mnie jest to normalne że człowiek wybiera gdzie chce być. Za czym sie opowiada. Za dobrem czy złem. Zło może nie istnieć i zapewne by tak było gdyby nie było potrzebne. Poprostu musimy miec punkt odniesienia.
Ja osobiście nie lubie Kościoła nie lubię księży nie lubię całej tej władzy. Jednak nie nienawidzę. Dla mnie jest żenujące chodzenie do kościoła po to aby się pokazać, aby zaistnieć lub nie wypaść z kregów samoadoracji dla własnych korzyści - szczególnie politycznech jak i materjalnych. Do określenia sie jakim jestem jest uzywany Kościół przez wiekszość ludzi i oni są fałszywi bo wprowadzają innych w błąd. Do tego żeby pokazać się że jest się dobrym Kościół jest niepotrzebny. Bóg jest wszędzie tam gdzie my a szczególnie w świadomości a nie w klepanych zdrowaśkach, na rysunkach, rzeźbach i innych postaciach. Kto jest wzorem do nasladowania to tylko jest w stanie określić Bóg a nie jakieś grupy ludzi którzy każą nazywać go świętym i za pośrednictwem jego lub do niego się modlić. To wielki błąd bo może sie okazać że zwracamy się do złego człowieka o pomoc i wstawiennictwo do Boga, a on tymczasem w/g wolnej woli określił się po stronie zła. Priorytetem jest nauka Chrystusa i Apostołów i tego się trzymam. Kościół dla mnie uosabia zło szczególnie z Rydzykiem (toleruje nienawiść aby nie powiedzieć więcej), Jankowskim (chce budować już sobie pomnik) na czele i Hejmo z boku. Początek zła w kościele to złączenie się z władzą świecka i zmuszanie ludzi do robienie tego czego oni chcą i z tego czerpanie korzyści. To zaczęło sie od 320 roku. Poczatki chrześcijaństwa są dobre. Nawet Bóg nie ogranicza wolnej woli to ograniczanie przez innych jest złem. Presja wywierana do jakiej religi ma kto należeć i co robić to przypomina mi odrazu presję zła na bohaterze opowiadania. Pomijam temat błogosławienia (czyli pochwalania, akceptowania) konkwisty, wojen religijnych, błogosławienia żołnieży przed wyjściem do zabijania innych, święcenia narzędzi zabijania i w dobrym humorze obnoszenia się w towarzystwie morderców, ludobójców.

Poniżej co myslą o tym naukowcy. Zgadzam sie z tym lecz nie w całości, bo Bóg jest.
_______________________________________________
Otóż w myśl tej teorii, w momencie śmierci, gdy wszystkie funkcje życiowe zanikają, nasz mózg umiera najpóźniej. Tworzą się synapsy, które w innych warunkach nigdy by nie powstały. W związku z tym, czas przestaje płynąć, a chwila umierania staje się dla nas nieskończonością (wszyscy wiemy, że czas jest wartością względną). Więc w ciągu tych kilkunastu sekund fizycznego umierania mózgu, nasz umysł wchodzi w obszar innego pojmowania i to, w co wierzyliśmy, subiektywnie materializuje się. Więc jeśli wierzyliśmy, że jesteśmy grzesznikami, oszukując nasze sumienie, ta ostateczna nieskończoność jest dla nas wieczną męką. Jeśli zaś uważamy się za dobrych ludzi i sami przed sobą możemy być z siebie dumni, ostateczne obrazy są dla nas ulgą i satysfakcją. Jeśli wierzyliśmy w obce cywilizacje, to zjawią się przed nami, jeśli w naszym umyśle chodowaliśmy jakiś spersonifikowany obraz Boga, zobaczymy go.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
pistacja
Forumowicz.
Forumowicz.



Dołączył: 20 Paź 2005
Posty: 146
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/2

PostWysłany: Wto 15:16, 03 Sty 2006    Temat postu:
 
sfinks napisał:


_______________________________________________
Otóż w myśl tej teorii, w momencie śmierci, gdy wszystkie funkcje życiowe zanikają, nasz mózg umiera najpóźniej. Tworzą się synapsy, które w innych warunkach nigdy by nie powstały. W związku z tym, czas przestaje płynąć, a chwila umierania staje się dla nas nieskończonością (wszyscy wiemy, że czas jest wartością względną). Więc w ciągu tych kilkunastu sekund fizycznego umierania mózgu, nasz umysł wchodzi w obszar innego pojmowania i to, w co wierzyliśmy, subiektywnie materializuje się. Więc jeśli wierzyliśmy, że jesteśmy grzesznikami, oszukując nasze sumienie, ta ostateczna nieskończoność jest dla nas wieczną męką. Jeśli zaś uważamy się za dobrych ludzi i sami przed sobą możemy być z siebie dumni, ostateczne obrazy są dla nas ulgą i satysfakcją. Jeśli wierzyliśmy w obce cywilizacje, to zjawią się przed nami, jeśli w naszym umyśle chodowaliśmy jakiś spersonifikowany obraz Boga, zobaczymy go.



Powieem tak:: zarazem wesołe to i smutne.Smutne dla tych, którzy myślą o sobie zle.Istnieje możliwość ,iż człowiek dobry ,ma złe zdanie o sobie w swojej podswiadomości.Niektórzy siebie nie doceniają. Czy w ten sposób jesteśmy skazani na wieczne męki ,gdy mimo bogatego rozsądku oraz spełniania dobra dla innych ,w głębi siebie człowiek taki może czuc do siebie urazę? Tyle się mówi o różnych chorobach psychicznych, o urojeniach, w tym roku zdawałem egzamin z psychologii to mam minimalną wiedzę na ten temat. Sądzę ,iż tych wszystkich klasyfikacji zaburzeń osobowosci człowieka jest za dużo, by mówić tu o śmierci jako wiecznej egzystencji w obecności przedmiotu czy wtobrażenia naszej wiary.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Apokalipsy Strona Główna -> Dział archiwalny ( Forum Apokalipsy ) Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 9, 10, 11 ... 17, 18, 19  Następny
Strona 10 z 19

 
Skocz do:  
 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

 
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo

Powered by phpBB © 2004 phpBB Group
Galaxian Theme 1.0.2 by Twisted Galaxy